wtorek, 26 listopada 2019


PODRÓŻE MAŁE I DUŻE

WAWA - LUBLIN - CHEŁM - KOWEL - KIJÓW - RACHÓW - LWÓW - LUBLIN - WAWA

07.09.~24.09.2019; Dystans ponad 2,5 tys. km. 


Part. I

O 15:58, w piątek po robocie, mam pociąg do Lublina. Tak zaczyna się mój najdłuższy (póki co) wypad na wschodnie rubieże. Weekend w LBL okazał się nad wyraz rokendrollowy, ale to już inna bajka. Dlatego wracamy do tematu.

10.09.2018
Tak oto, w poniedziałek po niedzieli wylądowałem w Chełmie. Czeka mnie tu przesiadka do UKR pociągu, którym mam dojechać do Kowla. Tutaj (a nawet dalej) sięga szeroki tor, wobec tego pociągi z Ukrainy mogą się tu doturlać. I to dosłownie, ponieważ stan torowiska pozwala na rozwijanie zawrotnej prędkości od 40 do 60 km/h.Planowany odjazd pociągu to 10:55 a tu pojezda ani widu ani słychu. Nie tylko ja zacząłem się trochę niecierpliwić. Wtórowali w tym podróżni zza wschodniej granicy obładowani niemożebnie wszelako różnymi dobrami. Dziś opóźnienie to zaledwie 45 minut a skąd się ono wzięło, rychło miało się okazać. Kiedy przybyły skład opuścili ostatni podróżni, mogliśmy zasiąść na swoich miejscach a pociąg nieśpiesznie podążał na wschód. Kiedy tylko opuściliśmy stację zaczęły się dziwne manewry obsługi pojezda. Dobrze szło do granicznej stacji Dorohusk, gdzie nagle wparowała policja i Straż Graniczna i „zaprosiła” cały ukraiński skład pociągu, po trzy osoby, do złożenia wyjaśnień „w sprawie przemytu do Polski dużej partii papierosów”. Kolejne dwie godziny w plecy. Dobrze że w Kowlu miałem kilkugodzinny zapas na mój pociąg do Kijowa. Wszystkie te perturbacje zakończyły się dość szczęśliwie, maszynista nie został zatrzymany i pociąg poturlał się do stacji docelowej. Z niewielkim opóźnieniem (raptem to tylko 2,5 godziny, nie ma o co kruszyć kopi) ląduję w Kowlu.

 
Ковель - oprócz tego, że to ważny węzeł kolejowy z okazałym dworcem, skąd pojechać można pociągiem w kilku kierunkach, samo miasto nie ma do zaoferowania zbyt wiele jeśli chodzi o zabytki czy miejsca godne zobaczenia. Po konsumpcji obiadu (jedzonko było dobre ale piwo było tak niemożebnie schłodzone, że miało to swoje konsekwencje), postanowiłem się trochę przeruszać tak coby nogi zmęczyć. Zaszedłem na rynek, poczem obejrzałem z zewnątrz pastelowo-różowy Sobór Zmartwychwstania. Następnie potuptałem w celu odchaczenia najstarszej zachowanej świątyni Kowla. Jest to drewniany kościół pw. Św. Anny z 1771 r. No i … tyle co tu można jeszcze zobaczyć. Zachodzę do kantoru w celu zamiany złotego na hrywnę i odwrót na wokział. 20:23 wsiadam do nocnego do Kijowa. Nareszcie udało się upolować miejsce na dole i nie będę bańką badał jak mocny jest sufit w wagonie. Do stolicy jadę plackartnym, dlatego pospać się dało dopiero od Łucka. A jaka była tego przyczyna ? Otóż okazało się, że w całym naszym wagonie boczne miejsca wykupił jakiś „tabor cygański”, co prowadnicę doprowadzało do szewskiej pasji. Mimo tak niesprzyjających warunków wyskoczyłem z opakowki, zatyczki na uszy i udałem się w kimono. Nagle czuję, że ktoś mnie szturcha. To Ukrainka z naprzeciwka mówi, co by buty schować pod siebie, bo się może okazać, że przyjdzie mi w Kijowie na bosaka wysiadać. Wrzuciłem obuwie do środka, razem z plecakiem i próbuję przysnąć. Pociąg buja jak na łóżku wodnym, ale spać to się nie dało. „Cygański tabor” robił wszystko, coby pokazać, że oni żyją w innej czasoprzestrzeni i dla nich nie ma czegoś takiego jak zakaz palenia w pociągu, czy cisza nocna. Sie działo… Na szczęście wszystkich cała ta ekipa wysiadła w Kowlu i można było oddać się Morfeuszowi. Gdyby nie Cyganie to pewnie bym się nawet wyspał, przecież to prawie 10 godzin bujania się do Kijowa, ale te wszystkie niuanse doprowadziły do tego, że jak nasza przemiła prowadnica obudziła mnie piętnaście po czwartej rano, to miałem wobec wszystkich zbrodnicze zamiary. I tak to, bladym świtem ląduje na zupełnie nieznanej ziemi. Kijów Wita.

 Nad Dnieprem wstaje nowy dzień.




 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz