RÓŻNE PODRÓŻE MAŁE I DUŻE, part II
22.04.2019 Poniedziałek
Takim
to sposobem o 9:43 desantowałem się z pociągu w Mikołajowie Pas.
Cel całej wyprawy to Morze Czarne, azali jestem już niedaleko. Moja
kima to trzy noclegi w Sergeev Hotel&Hostel, Gongadze 26/3
(bywsza
ul. Lenina,
jak się okazało). Nota
bene do dziś na wielu
budynkach
są jeszcze sowieckie tabliczki z nazwami ulicy pomimo nadaniu nowych
nazwań
za Ukrainy. Rzecz jasna
wiele nazw odnosi się do portowego charakteru
miasta ... Po
zabukowaniu się na miejscu ruszam na „podbój”
Mikołajowa.
Najważniejsze ulice tutaj
są położone
równoleżnikowo, ale główny pasaż i deptak (Soborna)
biegnie od północy ku
południowi. Obiadek zjadłem w knajpeczce Паприка. Zaletą tego typu przybytków jest to, że widzisz to co
zjesz a poza tym dało się dopytać pracującej tam młodzieży co
do szczegółów tychże potraw (dziewuszka po polskiemu kumała).
Najedzony i napity ruszam na bulwary.
Miejsce gdzie Inguł wpada do Bohu (stoję na Ingulskim Moście)
A to wschodni azymut i ponownie Інгул.
Wejście na most dla pieszych a w tle to co w mieście portowym być powinno
A tu już strzelam fotę nad Bugiem
Boh
(Південний
Буг,
czyli Bug Południowy). W
starożytności Grecy nazywali rzekę Hypanis. Jej długość to 806
km, źródła swe ma na Podolu a uchodzi przez liman do Morza
Czarnego. Dla dociekliwych, liman to głęboka i długa zatoka, która
powstała z zalanego, ujściowego odcinka doliny rzecznej. Żeglowny
jest na około 150 km od morza. To
przy ujściu Bohu osadnicy z Miletu założyli ok. 550 r.
p.n.e. jedną z koloni greckich nad Czarnym Morzem. Chodzi o Olbię
Pontyjską. Gdzieś
w połowie V w. przed Chr., dotarł tu grecki historyk
Herodot
z
Halikarnasu. Wielki uczony, ale i wielki
podróżnik
i jeden z pionierów reportażu. To on w swych „Dziejach” dokonał pierwszego
całościowego opisania znanego Grekom świata. Z Olbii odbył podróż
w górę Bohu, co nas najbardziej interesuje. (Ciekawe jak daleko
dopłyną i
kogo spotkał na swej drodze?
Do Winnicy raczej nie dotarł a ja i owszem) ... Te niezmierzone obszary nadczarnomorskich stepów zamieszkiwali wtedy
Scytowie, którzy byli
panami tych ziem. Gdzieś tam na
północy mieszkały
wśród rozlicznych puszcz rolnicze ludy, które jeszcze długo
musiały czekać na swoje pięć minut w historii Europu. Chodzi
mianowicie o Prasłowian, naszych dalekich
pradziadów. W przeciwieństwie do nomadycznych Scytów czy Sarmatów
była to ludność osiadła, która zakładała swe stałe siedziby
najchętniej w dolinach rzek. A
żyli tam już
od co najmniej dwóch tysięcy lat, choć ich słowiańskość
wykształcała się w przeciągu dziejów. Ale
wróćmy do Herodota. W czwartej księdze „Dziejów” są zawarte
informacje o scytyjskich sąsiadach. Kto wie, czy pisząc o
tajemniczych
Neurach
nie przedstawił
po raz pierwszy na kartach pisanej Historii danych o przodkach
Słowian. Zaiste
ciekawi są ci nasi przodkowie. Siedzą sobie cicho, zajmując się
uprawą ziemi, hodowlą inwentarza, rybactwem i rzemiosłem by w VI
wieku nagle
pojawić się na
arenie historii. Ta
masa Słowian staje się „ludem w drodze”
i
zasiedla niemal połowę kontynentu. Już
ibn-Jakub, kronikarz, podróżnik, kupiec i szpieg pisał w połowie
X wieku, że: „Na ogół biorąc, to Słowianie są skorzy do
zaczepki i gwałtowności i gdyby nie ich niezgoda wywołana
mnogością rozwidleń ich gałęzi i podziałów na szczepy, żaden
lud nie zdołałby im sprostać w sile”. No i jakby nie patrzeć,
nic a nic się nie zmieniło od średniowiecza. Ale, ale...
czas kończyć, bo zanudzę szanownych czytelników, jeśli tacy
się trafią. To do następnego ...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz