PODRÓŻE
MAŁE I DUŻE
WAWA - LUBLIN - CHEŁM - KOWEL - KIJÓW - RACHÓW - LWÓW - LUBLIN - WAWA
07.09.~24.09.2019;
Dystans ponad 2,5 tys. km.
Part.
I
O
15:58, w piątek po robocie, mam pociąg do Lublina. Tak zaczyna się
mój najdłuższy (póki co) wypad na wschodnie rubieże. Weekend w
LBL okazał się nad wyraz rokendrollowy, ale to już inna bajka.
Dlatego wracamy do tematu.
10.09.2018
Tak
oto, w poniedziałek po niedzieli wylądowałem w Chełmie. Czeka
mnie tu przesiadka do UKR pociągu, którym mam dojechać
do Kowla. Tutaj (a nawet dalej) sięga szeroki tor, wobec tego
pociągi z Ukrainy mogą się tu doturlać. I to dosłownie, ponieważ stan torowiska pozwala na rozwijanie zawrotnej prędkości od 40 do 60 km/h.Planowany odjazd pociągu
to 10:55 a tu pojezda ani widu ani słychu. Nie tylko ja zacząłem
się trochę niecierpliwić. Wtórowali w tym podróżni zza
wschodniej granicy obładowani niemożebnie wszelako różnymi
dobrami. Dziś opóźnienie to zaledwie 45 minut a skąd się ono
wzięło, rychło miało się okazać. Kiedy przybyły skład
opuścili ostatni podróżni, mogliśmy zasiąść na swoich
miejscach a pociąg nieśpiesznie podążał na wschód. Kiedy tylko
opuściliśmy stację zaczęły się dziwne manewry obsługi pojezda.
Dobrze szło do granicznej stacji Dorohusk, gdzie nagle wparowała
policja i Straż Graniczna i „zaprosiła” cały ukraiński skład
pociągu, po trzy osoby, do złożenia wyjaśnień „w sprawie
przemytu do Polski dużej partii papierosów”. Kolejne dwie godziny
w plecy. Dobrze że w Kowlu miałem kilkugodzinny zapas na mój
pociąg do Kijowa. Wszystkie te perturbacje zakończyły się dość
szczęśliwie, maszynista nie został zatrzymany i pociąg poturlał
się do stacji docelowej. Z niewielkim opóźnieniem (raptem to tylko
2,5 godziny, nie ma o co kruszyć kopi) ląduję w Kowlu.
Ковель
- oprócz tego, że to ważny węzeł kolejowy z okazałym dworcem,
skąd pojechać można pociągiem w kilku kierunkach, samo miasto nie
ma do zaoferowania zbyt wiele jeśli chodzi o zabytki czy miejsca
godne zobaczenia. Po konsumpcji obiadu (jedzonko było dobre ale piwo
było tak niemożebnie schłodzone, że miało to swoje
konsekwencje), postanowiłem się trochę przeruszać tak coby nogi
zmęczyć. Zaszedłem na rynek, poczem obejrzałem z zewnątrz
pastelowo-różowy Sobór Zmartwychwstania. Następnie potuptałem w
celu odchaczenia najstarszej zachowanej świątyni Kowla. Jest to
drewniany kościół pw. Św. Anny z 1771 r. No i … tyle co tu można
jeszcze zobaczyć. Zachodzę do kantoru w celu zamiany złotego na
hrywnę i odwrót na wokział. 20:23 wsiadam do nocnego do Kijowa.
Nareszcie udało się upolować miejsce na dole i nie będę bańką
badał jak mocny jest sufit w wagonie. Do stolicy jadę plackartnym,
dlatego pospać się dało dopiero od Łucka. A jaka była tego
przyczyna ? Otóż okazało się, że w całym naszym wagonie boczne
miejsca wykupił jakiś „tabor cygański”, co prowadnicę
doprowadzało do szewskiej pasji. Mimo tak niesprzyjających warunków
wyskoczyłem z opakowki, zatyczki na uszy i udałem się w kimono.
Nagle czuję, że ktoś mnie szturcha. To Ukrainka z naprzeciwka
mówi, co by buty schować pod siebie, bo się może okazać, że
przyjdzie mi w Kijowie na bosaka wysiadać. Wrzuciłem obuwie do
środka, razem z plecakiem i próbuję przysnąć. Pociąg buja jak na
łóżku wodnym, ale spać to się nie dało. „Cygański tabor”
robił wszystko, coby pokazać, że oni żyją w innej
czasoprzestrzeni i dla nich nie ma czegoś takiego jak zakaz palenia
w pociągu, czy cisza nocna. Sie działo… Na szczęście wszystkich
cała ta ekipa wysiadła w Kowlu i można było oddać się
Morfeuszowi. Gdyby nie Cyganie to pewnie bym się nawet wyspał,
przecież to prawie 10 godzin bujania się do Kijowa, ale te
wszystkie niuanse doprowadziły do tego, że jak nasza przemiła
prowadnica obudziła mnie piętnaście po czwartej rano, to miałem
wobec wszystkich zbrodnicze zamiary. I tak to, bladym świtem ląduje
na zupełnie nieznanej ziemi. Kijów Wita.
Nad Dnieprem wstaje nowy dzień.